„Absurdem jest, żeśmy się urodzili, absurdem jest, że umrzemy” – pisał Jean Paul Sartre. Egzystencjaliści doszli do wniosku, że ludzkie życie nie ma sensu. To jakby echo słów biblijnego Salomona, który stwierdza, że „wszystko to jest marnością i gonitwą za wiatrem” (1). Według egzystencjalistów nasze istnienie jest niezrozumiałe, a jego stałą cechą jest trwoga. Trwoga przed śmiercią, która jest nieodwracalnym końcem wszystkiego. Jedyne, co mamy, to krótkie, wyczerpujące się w teraźniejszości życie. Nie ma ani przeszłości, ani przyszłości.
„Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi (...) Nie pamięta się o tych, którzy byli poprzednio, ani o tych, którzy będą potem”– to już nie egzystencjaliści, ale... Pismo Święte.(1) Salomon pyta: „Bo cóż pozostaje człowiekowi z całego jego trudu i porywów jego serca, którymi się trudzi pod słońcem, skoro całe jego życie jest tylko cierpieniem, a jego zajęcia zmartwieniem i nawet w nocy jego serce nie zaznaje spokoju?” i konstatuje: „To również jest marnością”(2). Izajasz, w podobnie egzystencjalnym tonie, ocierając się o bezmiar wszechświata, stwierdza: „Oto narody są jak kropla w wiadrze i znaczą tyle, co pyłek na szalach wagi, oto wyspy ważą tyle, co ziarnko piasku”(3). Ten nihilistyczny ton zdaje się potwierdzać Nowy Testament. Apostoł Jakub jakby podkreślał bezsens ludzkiej egzystencji: „Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika”(4). Rzeczywiście – ludzkie życie zdaje się być swoistym aktem dramatu. Drwiną rozciągniętą między przyjściem i odejściem, narodzinami i śmiercią. „Zaprawdę przemija człowiek jak cień, zaprawdę próżno się miota. Gromadzi, a nie wie, kto to zabierze”(5). Ukazujemy się na krótką chwilę na scenie życia, by przeminąć tak szybko „jak cień”. Dziwne i aż niemożliwe, że Biblia – ta księga niezwykłej nadziei – maluje tak straszny obraz ludzkiej egzystencji. Egzystencji pozbawionej wszelkiego znaczenia, skazanej na samotność i oddalenie. Gdyby zatrzymać się na tych fragmentach, pozostaje tylko przerażenie. A jednak dalej przebija się wątek nadziei – psalmista pyta: „A teraz na cóż oczekuję, Panie? Tyś sam jest oczekiwaniem moim”(6). Te słowa to odbicie fundamentalnej ludzkiej tęsknoty, poszukiwań sensu życia, dotyku transcendencji. To efekt pragnień, jakie włożono w nasze serca, jakby Stwórca rzekł: Będę cię dręczył niespełnieniem, bo spełnienie jest tylko we Mnie. I zdaje się być prawdą, że nie znajdziemy spokoju, póki nie przyjdziemy do Niego. Bo bez Boga nasze życie to „marność nad marnościami”. Bez Boga „los synów ludzkich jest taki, jak los zwierząt (...) Wszystko idzie na jedno miejsce; wszystko powstało z prochu i wszystko znowu w proch się obraca. (...) Człowiek nie ma żadnej przewagi nad zwierzęciem. Bo wszystko jest marnością”(7). W czym zatem tkwi niezwykłość człowieka? Dawno temu zostaliśmy obdarzeni boską naturą, stworzeni „na Jego obraz i podobieństwo”. Święci, czyści, bez skazy. Nie znaliśmy zła i śmierci. Znaliśmy natomiast Ojca – byliśmy owocem Jego miłości. Miłości, która obdarowuje życiem. Stworzeni do wspólnoty, radości, śmiechu, szlachetności, ale i odpowiedzialności. Biblia nazywa to ogrodem Eden. Oprócz życia dostaliśmy drugi wielki dar – wolną wolę. I stanęliśmy wtedy przed próbą naszej lojalności i wdzięczności. Tego nie unieśliśmy zapatrzeni w obcego przybysza, który mamił lepszą rzeczywistością, choć lepszej być nie mogło(8). Słowo przeciwko słowu. Wybraliśmy ofertę nieznajomego, który ubrał płaszcz przyjaciela. Nieznajomego, który zadał kłam słowom tak bliskiego nam Ojca. I dokonał się akt zdrady, którego konsekwencje uderzają, gdy pochylamy się nad wiekiem trumny. Bo „zapłatą za grzech jest śmierć”(9). Opuściliśmy Boga, grzesząc brakiem zaufania. A On, zbolały i zdruzgotany, pozwolił nam odejść – wciąż podtrzymując jednak nasze życie i odraczając konsekwencje ludzkiego wyboru. Bo śmierć powinna przyjść od razu. Wzgardzony Bóg pozwolił odejść swoim dzieciom. Odeszliśmy więc pełni niepokoju, który od tej pory wypełnia nasze serca, ale wciąż żyjący. Oddzieleni od Stwórcy staliśmy się jednak zdolni do zbrodni i nienawiści. Dotknęliśmy zła, które zniszczyło w nas obraz Boga i zanieśliśmy to dziedzictwo następnym pokoleniom. Pojawił się ból, smutek, cierpienie, lęk. A jednak wielką łaską był ten drugi dar życia – choć złamanego i ciężkiego, choć wiodącego przez choroby i rozpacz, choć zakończonego zatrzaśniętym wiekiem nad zimnym, bladym ciałem... Łaską? To można tylko pojąć, patrząc na inny ogród, w którym rozegrał się inny akt Bożej miłości i inny akt ludzkiej zdrady. Bo tak jak Bóg jest niezmienny w swej miłości, tak i człowiek jest niezmienny w swej wzgardzie. Tam, w Getsemane, Jezus zabrał nasze przekleństwo. Stoczył niewyobrażalną walkę, aby to wieko trumny otworzyć. I choć „zapłatą za grzech jest śmierć”, to przecież „darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie”. W tym ogrodzie rozegrał się wielki duchowy bój o życie każdego z nas, który zaprowadził Boga na samotne, skaliste wzgórze. Bóg stał się zakładnikiem za człowieka. Dobrowolnie, z miłości. Zgodził się na niepojętą mękę w każdym jej wymiarze: fizycznym, psychicznym i duchowym. Nie było to łatwe: „Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie”(10). Nie chciał, bał się – tak ludzki w swym lęku. Jego ciało drżało, bez sił opadło na ziemię, z czoła spływał krwawy pot – tak potężne było to zmaganie. Ale zwyciężył, wstał i oddał się Ojcu: „(...) wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty”. A co zrobił człowiek? Zdeptał miłość, zszargał dobroć, napluł na świętość. Przyszedł po swego Wyzwoliciela z kijem i łańcuchem, spętał jak psa, zhańbił i zabił. Ecce homo! Człowiek to zaprawdę brzmi dumnie... Byliśmy tam wszyscy – najpierw przyjmowaliśmy z Jego rąk uzdrowienie, a potem krzyczeliśmy: „Ukrzyżuj Go”. Każdy z nas na niego pluł. Nie ma niewinnych i sprawiedliwych, „nie ma ani jednego” (11). A Bóg przyjął to z rąk swych dzieci, by „miały życie i obfitowały” (12). Nasza egzystencja przestała być „marnością nad marnościami”. Nabrała wielkiej wartości. W oczach Boga każde ludzkie życie jest bezcenne, bo zostało odkupione krwią Jego Syna. I jeśli nie zlekceważymy tej ofiary, to nasz los będzie jednak inny niż los zwierząt! Bo nasze człowieczeństwo mierzy się społecznością z Bogiem. Chrystus pokazał ową drogę do wieczności. Wyszliśmy z domu Ojca i mimo że się zgubiliśmy, możemy tam powrócić. On jest drogowskazem. Dlatego nasze życie nie zostało zakończone zaraz po tym, gdy zbrukało się grzechem. Dano nam szansę powrotu. Wciąż jednak dźwigamy dar z Edenu – wolną wolę. I Bóg wciąż ją respektuje. Tyle, że nie można istnieć, odcinając się od Źródła życia. Wtedy rzeczywiście zostaje tylko „gonitwa za wiatrem” i krótki czas ziemskiej udręki. Albo pustej, hałaśliwej zabawy. Lew Tołstoj napisał kiedyś do swego przyjaciela: „Jeśli człowiek uwierzy, że śmierć jest końcem wszystkiego, to nie ma dla niego nic gorszego niż życie”. K.S. Sens życia według Polaków* 70% – udane życie rodzinne 67% – zdrowie własne i rodziny 54% – miłość i przyjaźń 43% – praca 40% – wiara w Boga * (na podstawie badań CBOS) 1. Tamże 1,4.11 2.Tamże, 2, 22-23 3. Iz 40,15 4. Jk 4,14 5. Ps 39,7 6. Tamże, w.8 7.Kazn. Salomona 3,19-20 8. Rdz 3,1-24 9. Rzy 6,23 10. Mt 26,39 11. Rzy 3,10 12. J 10,10 |