Prawo Boże jest raczej objawieniem samego Boga niż tylko aktem prawnym. Ukazuje Jego naturę i służy celom wychowawczym. Choć Prawo to zostało określone jako święte, dobre i sprawiedliwe może być niewątpliwie stosowane w sposób mało święty, zły i niesprawiedliwy. Może służyć do tego, do czego nie jest przeznaczone. Można je wykorzystywać we własnych celach, stosując tylko jego literę, a przymykając oczy na ducha.
Tak właśnie postępowali faryzeusze i uczeni w Piśmie. W imię prawa przyprowadzili do Jezusa kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Ale czy chodziło im o przestrzeganie przykazań? Ich motywacja była zła. Wykorzystując prawo, które za zdradę domagało się kary śmierci, chcieli złapać w teologiczną pułapkę Jezusa. Jeśli uwolni kobietę, złamie zakon Mojżesza; jeśli natomiast pozwoli ją ukamienować, naruszy przepisy Rzymian. Prawo miało im posłużyć w tym przypadku do pozbycia się religijnego konkurenta, którego nauki obnażały obłudę duchowych przywódców narodu i zabierały im poklask oraz podziw ludu. Uczeni w Piśmie gotowi byli uczynić wszystko, by utrzymać swą uprzywilejowaną pozycję. Prawo było tylko narzędziem do załatwiania partykularnych interesów. Ta sama motywacja służyła potem chrześcijanom, gdy ruszyli z krzyżami i mieczami na wschód, by zdobywać nowe tereny i przeganiać niewiernych. A przecież Bóg polecił iść i nauczać, a nie najeżdżać i palić. Średniowieczny Kościół nie przejmował się już nawet literą prawa, a co dopiero duchem. Jezus uczył, że prawdziwe poszanowanie prawa skłania do respektowania duchowej strony każdego przykazania. Litera to za mało. Tłumaczył, że nakaz nie zabijaj obejmuje również powstrzymywanie się od gniewu, mściwości, nienawiści, a przykazanie nie cudzołóż dotyczy nie tylko czynów, ale i sfery myśli. By zatem zrozumieć prawo, należy uświadomić sobie jego cel. Ludzie robią też drugi błąd, sądząc, że skrupulatne przestrzeganie prawa prowadzi do zbawienia. Tak myśleli faryzeusze, nieobce było to również pozostającym pod wpływem żydowskich nauczycieli nawróconym poganom. Sam Paweł — jeszcze jako Szaweł z Tarsu — chlubił się swym legalizmem. Jednak pod wpływem Chrystusa zrozumiał, że prawo nie może zbawić człowieka, że zbawienie jest dziełem łaski Bożej i że ludzie nie są w stanie sprostać wymogom prawa bez żadnych uchybień. Prawo nie ma mocy zmienić człowieka, ale prowadzi w stronę Boga, który to czyni. Ludzie jednak często nie dostrzegają różnicy między tym, co należy robić, by być moralnym, a tym, co należy robić, by być zbawionym. Są też i tacy, którzy w reformacyjnej zawierusze wylali dziecko z kąpielą: tak bardzo podkreślali rolę zapomnianej przez Kościół łaski, że pozostali tylko przy niej, twierdząc, iż prawo przestało obowiązywać. Tymczasem jeśli prawo pochodzi od Boga i jest wyrazem Jego charakteru, to jednocześnie jest objawieniem woli Bożej wobec człowieka. Skoro Bóg się nie zmienia, to i Jego moralne prawa są stałe oraz ponadczasowe. Lekceważąc je, lekceważy się więc samego Boga. Trudno Go poznać, a tym bardziej pozostawać z Nim w ścisłym kontakcie, jeśli odrzuca się Jego naturę, którą prawo po prostu objawia. I choć to nie wypełnianie prawa przynosi nam życie wieczne, to jest jednak właśnie Boże prawo jest nierozerwalnie z tym darem związane: służy jako etyczny oraz duchowy przewodnik wierzącego i odsyła go po zbawiającą łaskę do Chrystusa. Ciekawa to zależność, bo Chrystus z kolei zawsze odsyła nas do prawa, gdy chcemy podporządkować Mu swoje życie . Apostoł Paweł tak ujął najważniejszą funkcję prawa: „Przez Prawo bowiem jest tylko większa znajomość grzechu”. Ludzka natura niechętnie dostrzega błędy, często nie jesteśmy świadomi własnych niedociągnięć. W tym kontekście prawo spełnia rolę lustra. To ono określa, co jest dobre, a co złe. W nim — jak w zwierciadle — przeglądamy się, by zobaczyć, czy mamy gdzieś plamę. W lustrze możemy dostrzec nasz brud, ale zmyć go tam nie możemy. Tak samo prawo nie obmyje grzechów, ale skieruje nas tam, gdzie rozwiązanie problemu grzechu można znaleźć — do Jezusa. To On zmywa z nas wszelkie skażenie. K.S. |