Kultura współczesna uczyniła ze śmierci temat tabu. Nie rozmawiamy o niej, udając, że jej nie ma.
Kiedy śmierć rzeczywiście po kogoś przychodzi, łatwo odwrócić głowę i nie zauważyć jej przerażającej istoty, sprowadzić ją do problemu technicznego i szybko powierzyć fachowcom. A fachowcy umieją przeprowadzić przez chorobę i śmierć na tyle dyskretnie, żeby nie skazić obrazu naszej kultury, pyszniącej się młodością, zdrowiem, pięknem, bogactwem i zaradnością. Starzy i chorzy nie zakłócają codziennego piękna, a umarli po prostu dyskretnie znikają, jakby gdzieś wyjechali. Nikt z bliskich nie towarzyszy im w cierpieniu, nikt nie dzieli ich strachu. Towarzyszą im za to fachowcy pełni rutyny, umiejący podać właściwy narkotyk we właściwym czasie. Śmierć prawdziwa, pełna pokory i wstydu, usuwa się z naszych oczu, ale jej brak z nawiązką rekompensuje triumfująca śmierć-widowisko. Małe dzieci zapamiętale zabijają w wirtualnym świecie, a dorośli codziennie oglądają tysiące tryskających krwią telewizyjnych sylwetek. Czy można więc naszej kulturze zarzucić, że uczyniła ze śmierci tabu? Można. Śmierć-widowisko tak naprawdę nie jest śmiercią. Nic nie mówi o procesie przechodzenia z życia w nicość. A to właśnie ten proces stanowi tabu i przebiega niedostrzegalnie za szczelnym płotem fachowej opieki. Wspólnota może być zainteresowana tym, aby o śmierci zapomnieć. Jej członkowie nie tracą energii na roztrząsanie problemu swej egzystencjalnej kondycji i mogą całą tę energię poświęcić na produkowanie, przyswajanie i konsumpcję reklam. Czy jednak człowiek — jednostka, osoba — może o śmierci zapomnieć? Jest ona wszak jego nieuchronnym przeznaczeniem. Cokolwiek w tej chwili robi, myśli, planuje, będzie musiał to zostawić na niekończące się „na zawsze”. Wszyscy czekamy na śmierć i to do nas odnoszą się słowa proroka Abdiasza: „Zrobię z nimi tak, jakby ich nigdy nie było”1. Gdyby człowiek stanął w obliczu jakiejś realnej groźby utraty życia, napadu, katastrofy — walczyłby, wzywał pomocy. Tymczasem na co dzień żyje nie tyle w poczuciu zagrożenia, co w cieniu nieuchronnej pewności unicestwienia. I nie walczy. I nie wzywa pomocy. Jak sobie radzi? Usuwa śmierć ze świadomości. A kultura mu w tym pomaga. Nie dogoni?
Tabu jest tabu. Nikt nie chce pierwszy go złamać. Ale nawet zepchnięta w najdalszy kąt świadomości śmierć musi być przykryta jakąś warstwą środków znieczulających, żeby człowiek nie krzyczał po nocy, nie mdlał podczas produkowania i konsumowania. Podstawowym znieczuleniem jest myśl, że to jeszcze nie dziś, że to nie wiadomo kiedy. A skoro nie wiadomo kiedy, to tak właściwie jak gdyby nigdy. W każdym punkcie życia, w każdym wieku można sobie powiedzieć, że to właściwie nie dziś, że to nie wiadomo kiedy. To jakby nowa wersja paradoksu o Achillesie i żółwiu2. Śmierć jest nieuchronna, ale nas nigdy nie dogoni, tak jak nigdy Achilles nie dogoni żółwia. Drugi środek znieczulający to myśl, że może jednak coś tam jest, coś jest po tamtej stronie... Najlepiej jednak nie wdawać się w dywagacje co. Wszystkie religie coś obiecują. Więc może coś jest. Te środki znieczulają, póki śmierć jest daleko. Kiedy się zbliża, kiedy jest tuż-tuż, wiadomo, że Achilles jest szybszy od żółwia, a w to „może coś tam jest” nie potrafimy już wierzyć. Stajemy nadzy wobec problemu unicestwienia, bez żadnej wiary, bez żadnej wiedzy. Polski poeta Andrzej Bursa w nieco ironicznym wierszu opisał tę chwilę naszego życia: „Najśmieszniejsi są ci, którzy się dziwią. / Przeżyli swoje latka w zbrodni, a tu nagle... / Przepraszam, to niemożliwe, że za chwilę zedrą ze mnie skórę. / To niemożliwe, ze za chwilę wyłupią mi oczy. / I wtedy przypominają sobie. / Imiona fałszywych królów. / Dawno zapomnianych bogów. / I wykrzykują je do późna w nocy. / Tłukąc w ściany rozbieralni przed katownią. Przypadek Zinowjewa Grigorij Zinowjew, z pochodzenia Żyd, bolszewik, był jednym z przywódców rewolucji październikowej. Współodpowiadał za zbrodnie, jakich ludzkość dotąd nie mogła sobie wyobrazić. Jego sumienie obciążały miliony niewinnie pomordowanych ludzi. Po zwycięstwie bolszewików pomógł Stalinowi w usunięciu Lwa Trockiego i został współwładcą największego imperium świata. Nie wierzył w Boga, w to burżuazyjne opium dla ludu, rozstrzeliwał popów, rabinów, całe wspólnoty protestanckie wysyłał na powolną śmierć w łagrach. Zabobon wiary w Boga przeszkadzał przecież w zbudowaniu szczęścia na ziemi, które było jego celem. Aż przyszedł dzień, kiedy towarzyszowi Stalinowi znudził się współwładca. Zinowjewa skazano na śmierć pod byle pretekstem, ale skory do żartów towarzysz Stalin odwiedził go w więzieniu i obiecał, że kara śmierci na pewno nie zostanie wykonana. Kiedy więc przed świtem kaci wywlekali Zinowjewa z celi, krzyczał: „Zadzwońcie do towarzysza Stalina, błagam was, zadzwońcie do towarzysza Stalina!”. Całował buty katów i wzywał swojego ziemskiego boga tak długo, aż zrozumiał, że ten bóg go nie wysłucha, a pistolet kata już jest wycelowany w jego potylicę. I wtedy przypomniał sobie imię dawno zapomnianego Boga. Nim padł strzał, zdążył krzyknąć: „Szema Israel! Adonaj Elohim, Adonaj Elohad”, co znaczy: „Słuchaj Izraelu, Pan jest Bogiem, Pan jest jeden”3. Towarzysza Stalina to nagłe nawrócenie starego bolszewika doprowadziło do ataku śmiechu. A co my powinniśmy o tym sądzić? Wielu z nas w obliczu śmierci będzie wołać do Boga. Tylko jest jeden szkopuł. W tej ostatniej chwili już się nie da uwierzyć. Krzyczy się ze strachu. Jest tylko nagie przerażenie i w panice wołamy do Boga, którego zdradziliśmy i w którego już nie potrafimy uwierzyć, a owo mgliste coś, które miało być po tamtej stronie, staje się niczym. Obłąkani przerażeniem ani nie mamy czasu, ani nie jesteśmy już zdolni do zbudowania więzi z Bogiem. Już za późno. Znajdziemy się w wiecznej nicości i „będzie z nami tak, jakby nas nigdy nie było”. Dopóki jest dzień
Może więc warto już teraz, kiedy nie jesteśmy obłąkani strachem ani otępiali od morfiny, zastanowić się, kim jesteśmy i czym jest śmierć, stan, do którego nieuchronnie niesie nas czas. Wśród ludzi dominują dwie postawy. Jedni uważają, że śmierć jest przejściem z życia w bezkresną nicość, czego należy unikać tak długo, jak tylko się da, licząc na to, że paradoks o Achillesie i żółwiu nigdy nie zawiedzie, a przynajmniej nie zawiedzie dziś, nie jutro, nie pojutrze... Inni mają mglistą nadzieję, że śmierci tak naprawdę nie ma, jest tylko zmiana stanu, zmiana formy, a po drugiej stronie czeka jakieś tajemnicze coś. A może obie te dwie postawy da się pogodzić? Może śmierć to misterium przejścia z życia w bezkresną nicość, ale po drugiej stronie tego bezkresu nicości coś jednak czeka? Śmierć zaprzątała umysły ludzi od tysięcy lat; wcześniej nie była traktowana jako tabu, lecz jako normalne zjawisko nieuchronnie współistniejące z życiem. Tematykę śmierci rozwijali natchnieni autorzy Pisma Świętego. W świetle nauk biblijnych trzeba odrzucić wszelkie poglądy o tym, jakoby w człowieku znajdował się jakikolwiek nieśmiertelny pierwiastek, w szczególności nieśmiertelna dusza, a śmierć miałaby być tylko formą zmiany życia z ziemskiej na np. niebiańską albo piekielną. Człowiek stanowi psychofizyczną jedność. Ciało nie może istnieć bez psychiki, a psychika bez ciała. Kiedy człowiek umiera, to umiera cały. Wraca do prochu ziemi, z którego powstał. Zatem obawy współczesnych ludzi, że śmierć jest przejściem z życia w nicość, są uzasadnienie. Natomiast w błędzie są ci, którzy uważają, że bezpośrednio za bramą śmierci czeka na nich „coś”, jakaś forma istnienia, w której bytując, będą mogli poddać analizie swoje ziemskie życie, naprawić te błędy, które są naprawialne, a za te, których się już naprawić nie da, odpokutować. Po śmierci nie da się już zrobić nic, niczego naprawić i zmienić, niczego powiedzieć, o niczym pomyśleć. To, co nie zostało zrobione za życia, nie będzie zrobione już nigdy. Tego, co człowiek zaniedbał wobec Boga i bliźnich, nie naprawi się w nicości, tak jak nie da się naprawić w ostatniej sekundzie życia. Dlatego Jezus poucza nas: „Dopóki jest jeszcze dzień, wszyscy winniśmy dopełniać dzieła Tego, który Mnie posłał. Nadchodzi jednak noc i nikt nie będzie już mógł niczego dokonać”4. A ciemność, jaka zapanuje po śmierci, ciemność prawdziwą, będącą czymś niewyobrażalnie gorszym niż brak światła, Jezus przedstawia tak: „Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, sama ciemność jakaż będzie!”5. Zagadka życia po śmierci
Człowiek składa się z ciała i energii życiowej, która pozostaje w całkowitej dyspozycji Boga i przez Biblię nazywana jest tchnieniem Bożym. Tchnienie Boże w żadnym przypadku nie może być mylone z nieśmiertelną duszą; jest to Boża moc, która ożywia całego człowieka — i ciało, i psychikę. W momencie śmierci „wróci się proch do ziemi tak, jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał”6. Tchnienie to jest na równi rozdzielane między ludzi a zwierzęta, „bo los synów ludzkich jest taki, jak los zwierząt, jednaki jest los obojga. Jak one umierają, tak umierają tamci; i wszyscy mają to samo tchnienie. Człowiek nie ma żadnej przewagi nad zwierzęciem”7. Niektórzy mają nadzieję, że zaraz po śmierci spotkają Boga. Niestety, w świetle nauki biblijnej i ta nadzieja musi się rozwiać. Umarli nie mają możliwości myślenia, widzenia, działania i w związku z tym nie mogą także utrzymać jakiegokolwiek kontaktu z Bogiem. Są pogrążeni w zapomnieniu i nieświadomości, dlatego psalmista woła: „Czy proch może cię wysławiać? Czy może zwiastować wierność twoją?”8. Perspektywa biblijna jest nieubłagana. Człowiek zostaje w jednej chwili rozdarty i wrzucony w grób — otchłań, w której już go nie ma. W tej otchłani nie naprawimy swoich stosunków z ludźmi, z Bogiem, a nawet nie mamy już szansy dojść do ładu sami z sobą. Kto ucieka przed śmiercią jak żółw przed Achillesem, kto odsuwa od siebie myśl o niej, kiedyś przegra wyścig i nie będzie miał możliwości pomyślenia o niczym. Zwolennik „mglistego czegoś”, które czeka po tamtej stronie, mrocznego tunelu i oślepiającego światła, świetlistej postaci, która weźmie go za rękę i wszystko wytłumaczy, skończy w tej samej otchłani. Odsuwanie od siebie myśli o śmierci jest ciężkim duchowym samookaleczeniem. Ten bowiem, kto tak postępuje, musi wyrzucić ze świadomości wszystko, co na temat śmierci mogłoby go naprowadzić. Jego perspektywa zawęża się i stopniowo jego dusza usycha. Żyje już tylko tym, co go bawi lub martwi, wszelką troską, która nie wychodzi poza dziś i jutro, zabijaniem czasu, tego czasu, którego już drugi raz nie dostanie. Jeśli już do tej duszy jest się w stanie przebić jakiekolwiek pojęcie Boga, to tylko w formie jakiegoś nieskończenie zimnego Absolutu, arche Anaksagorasa czy Pierwszego Poruszyciela. Jeśli taka dusza dostanie przed śmiercią sekundę szansy na pojednanie się z Bogiem i zdoła krzyknąć: „Szema Israel!”, to ten krzyk trafi do zimnego Absolutu i nigdzie indziej. Jakże inaczej żyje Dawid. Świadomy perspektywy, że czeka go nieuchronne zejście do otchłani, utrzymuje stałą relację z żywym Bogiem, nie mglistym tworem filozofów, ale czułym Ojcem, któremu można zaufać w każdej sytuacji, także w sytuacji nieistnienia, grobu, utraty z Nim kontaktu, utraty wszystkiego. Będąc świadomym, czym jest śmierć, psalmista wierzy Bogu tak bardzo, że nie waha się wołać: „Jesteś ze mną, gdy się w Szeolu położę”9. Oto relacja miłości żywego człowieka z żywym Bogiem! Wydostać się z szeolu
W Starym Testamencie spotyka się słowa, które traktują śmierć jak przerwę przed dalszą drogą. Wszystkie wypowiedzi Starego Testamentu na temat śmierci każą ją traktować jako stan niemyślenia i niedziałania. Niektóre określają śmierć jako sen, odpoczynek: „W głębię grobu zstąpię, ponieważ w prochu wspólny odpoczynek wszystkich”; „Oto teraz w prochu zasnę”10. Daje to czytelnikowi nadzieję, że nicość nie będzie kresem jego drogi, gdyż z pojęciem snu kojarzy się domyślnie przebudzenie, a z pojęciem odpoczynku — powrót do pracy. Jak można wyrwać się z otchłani? Jak może zbudzić się ktoś, czyje ciało rozsypało się w proch, kto nie ma już ani zmysłów, ani myśli? Przecież „gdy opuszcza go duch, wraca do prochu swego; w tymże dniu giną wszystkie zamysły jego”11. Jakim sposobem może się wydostać z szeolu, grobu, otchłani osoba nieistniejąca, niezdolna do podjęcia żadnego działania? Przecież „nie ma żadnej czynności ni rozumienia, ani poznania, ani mądrości, w Szeolu, dokąd ty zdążasz”12. Śmierć jest końcem życia. Życia po śmierci nie ma. Aby ten stan, w którym przebywa umarły, istotnie stał się snem i odpoczynkiem przed dalszą pracą, trzeba zwyciężyć śmierć, jej trującą moc. Autorów starotestamentowych przepełnia nadzieja na przyjście Odkupiciela, który pokona śmierć: „Bo nie zostawisz duszy mojej w otchłani, nie dopuścisz, by twój pobożny oglądał grób” — woła z ufnością Dawid13. W głębi rozpaczy Hiob potrafił tak silnie ufać Bogu, że zawołał: „Lecz ja wiem, że Odkupiciel mój żyje i że jako ostatni nad prochem stanie”14! I oto żyje Odkupiciel Hioba! Ten, który miał moc dać życie swoje i wziąć je z powrotem. Jezus Chrystus, który dał nam obietnicę życia wiecznego. A obietnica Jego jest pewna, gdyż jedyną Istotą we wszechświecie, która ma życie sama w sobie i może udzielać go innym, jest Bóg. Rozdartemu wątpliwościami, ograniczonemu przez tabu kulturowe współczesnemu człowiekowi nie pozostaje nic pewniejszego, jak w chwili nadejścia nieuchronnej śmierci ufać, że gdy będzie zstępował z życia do nicości, po chwili krótszej niż mgnienie oka usłyszy: „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus”15. Marek Błaszkowski 1 Autorem paradoksu o Achillesie i żółwiu jest starożytny filozof Zenon z Elei. Treść paradoksu jest następująca. Wszyscy wiemy, że Achilles jest znakomitym biegaczem, podczas gdy żółw porusza się bardzo wolno. Każemy im obu ścigać się na określonym odcinku. Ponieważ jednak żółw chodzi wolniej, otrzymuje fory — ustawiamy go w połowie drogi do mety, a Achilles zaczyna od startu. Żeby przegonić żółwia, Achilles musi dobiec do miejsca, w którym w tej chwili znajduje się żółw, ale w tym czasie żółw zdąży się już kawałek drogi przesunąć. By go przegonić, Achilles musi dobiec do miejsca, w którym żółw się aktualnie znajduje. Ale żółw znów się troszeczkę przesunął. Achilles musi więc dobiec do kolejnego miejsca, a tymczasem żółw znów się przesuwa. Mimo że Achilles jest biegaczem, nigdy nie przegoni powolnego żółwia, gdyż zawsze będzie musiał dobiec do miejsca, w którym żółw się aktualnie znajduje, a żółw w tym czasie pokona kolejny kawałek dystansu. Wydaje się, że podobne rozumowanie stosuje wielu współczesnych ludzi w odniesieniu do śmierci. Szybkonoga śmierć nigdy ich nie dogoni, gdyż zawsze zdążą troszkę uciec. Paradoksu Zenona z Elei nie byli w stanie rozwiązać starożytni uczeni. Niestety, dla nas jest on banalnie prosty. Uciekając o coraz mniejsze odcinki, żółw musiałby ostatecznie uciekać o nieskończenie krótkie odcinki drogi w nieskończenie krótkich odcinkach czasu. Ale nieskończenie krótkie odcinki nie istnieją. Dlatego żółwiowi nie uda się uciec. Podobnie nam nie uda się schronić przed śmiercią w ostatniej nieskończenie krótkiej chwili życia. 2 3 4 J 9,4. 5 Mt 6,23. 6 Koh 12,7. 7 Koh 3,19. 8 Ps 30,10. 9 Ps 139,8 BT. 10 Hi 17,6; 7,21. 11 Ps 146,4. 12 Koh 9,10 BT. 13 Ps 16,10. 14 Hi 19,25. 15 Ef 5,14 BT. |