Znalezionego w 1987 roku w dżungli Ugandy sześciolatka prasa nazwała małpim dzieckiem. Specjaliści orzekli, że dziecko, które wychowywało się wśród zwierząt przez kilka lat, nie jest w stanie ponownie zachowywać się jak człowiek. Jego mózg zostaje nieodwracalnie zaprogramowany na resztę życia. Coś takiego przydarzyło się współczesnym ludziom. Żyjąc w świecie racjonalizmu, zapomnieli, że pochodzą od Boga.
Słońce nad Nowym Jorkiem świeciło jak szalone tego sierpniowego dnia 1995 roku, podnosząc temperaturę sporo powyżej 30°C. Starałem się ochłodzić, pijąc lemoniadę z lodem w barze w Centrum Rockefellera. Byłem w sercu nowojorskiego Manhattanu. Mój nauczyciel, Francuz urodzony w Stanach Zjednoczonych, sączył piwo. Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z nim poza salą wykładową ani o czymkolwiek poza tematem wykładów. Zapytał mnie, kim jestem i czym się zajmuję. Gdy odpowiedziałem, wyraz jego twarzy nagle się zmienił. Przełknął spory łyk piwa, popatrzył na mnie jak na dziecko zagubione w tłumie i zapytał: — Czy to możliwe? Czy w naszych czasach jeszcze można wierzyć w Boga? Wyczułem ironię w jego głosie, uśmiechnąłem się i spokojnie piłem lemoniadę. Od tej pory, kiedykolwiek rozmawialiśmy, mój nauczyciel kierował rozmowę na sprawy religii. Twierdził przy tym, że nie odczuwa potrzeby duchowych poszukiwań. Chciał mi raczej dowieść, że Bóg nie istnieje. Pozwoliłem mu mówić. Cierpliwie słuchałem, chcąc się dowiedzieć, co myślą takie osoby i co je niepokoi. Są to ludzie uwikłani w pajęczą sieć własnego rozumowania. Ten człowiek sukcesu miał bystry i dociekliwy umysł. Z łatwością potrafiłby każdemu udowodnić w południe, że jest noc. Twierdził, że on sam i wszystko, co osiągnął w życiu, było absolutnym dowodem, że ludzie nie potrzebują Boga. Mijały dni. Nic tak nie sprawdza wartości różnych twierdzeń jak czas. Podczas jednej z naszych ostatnich rozmów mój wykładowca wymienił chyba wszystkie znane sobie argumenty przeciwko istnieniu Boga. Nie widziałem potrzeby dalszego dyskutowania, ale on nalegał. Zacząłem się zastanawiać, co naprawdę chce osiągnąć. W końcu, gdy na chwilę przestał mówić, by zaczerpnąć powietrza, wtrąciłem się: — Dobrze, profesorze, powiedzmy, że ma pan rację. Powiedzmy, że Boga nie ma. Niech pan sobie wyobrazi, że ma pan syna, jedynaka, który ma dwadzieścia lat — jest w kwiecie wieku. To pana ukochany syn i oddałby pan za niego życie. Niestety, jest narkomanem. Próbuje go pan ratować. Radzi się pan najlepszych specjalistów. Umieszcza go pan w ośrodkach odwykowych. Martwi się pan, płacze, cierpi. Ale nikt i nic nie jest w stanie wyrwać go ze szponów nałogu. Próbował mi pan udowodnić, że Bóg nie istnieje. Niech mi pan powie, profesorze, do kogo się pan zwróci, skoro Boga nie ma? Jaką nadzieję da pan swojemu uzależnionemu od narkotyków synowi? Nauczyciel pokręcił się nerwowo na kanapie. Łzy napłynęły mu do oczu. Zazwyczaj patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Tym razem ujrzałem malujące się na jego twarzy emocje. Wyraźnie cierpiał. Jakaś rana otworzyła się i zaczęła krwawić. Przez chwilę starał się coś powiedzieć, ale nie dał rady. Bez słowa wstał, ukłonił się i odszedł. Widziałem, jak ukradkiem ocierał łzy rękawem. Dopiero nazajutrz dowiedziałem się, że profesor ma syna. Jedynego 20-letniego syna, który jest uzależniony od narkotyków. Wtedy zrozumiałem jego bunt, dziwną intelektualną dumę, a nawet ironię dociekliwych pytań. Kilka tygodni później, zanim wróciłem do Brazylii, wpadłem na uczelnię, by pożegnać się z profesorem. Odprowadził mnie w milczeniu do wyjścia. Był wzruszony. Nic nie powiedział, bo słowa uwięzły mu w gardle. Nagle przełknął ślinę i wyszeptał mi do ucha: — Panie pastorze, pan wie, że nie wierzę w Boga, ale pan wierzy. Niech pan poprosi Go w moim imieniu, by pomógł mojemu synowi. Poczułem współczucie dla tego znakomitego wykładowcy. Ogarnął mnie smutek na widok jego oczu pełnych łez i z powodu jego niezdolności do szukania ratunku u Boga. Był on klasycznym tworem czasów poprzedzających powtórne przyjście Jezusa. Apostoł Paweł tak opisał tego rodzaju ludzi: „Choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach”1. Duma i uprzedzenie Ludzie naprawdę znikczemnieli w swoich myślach. Ich podstawowym problemem jest dziś pycha. Hiszpański dziennikarz Francisco Umbral, felietonista gazety „El Mundo”, trafnie zilustrował to stwierdzenie apostoła. Krótko przed swoją śmiercią napisał: „Nietzsche i inni, o których wiemy, zamknęli drzwi starego świata, ogłaszając śmierć Boga i samotność człowieka. To jest modernizm i nic się nie da z tym zrobić. Archaiczne instytucje, takie jak Kościół, istnieją jedynie jako pozostałości minionej epoki”2. Umbral mógł zacytować Kanta, Schopenhauera, Feuerbacha, Marksa czy Freuda, by wykazać wyższość modernizmu, który wyznawał. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Biblia przepowiedziała to dawno temu. Wielu intelektualistów przedstawia swoje poglądy, chlubiąc się rozumem3. Lubią, gdy nazywa się ich wolnomyślicielami, a więc nie przejawiają zaangażowania w nic, aby nie można było ich z niczym identyfikować, a już na pewno nie z Bogiem, którego nigdy nie widzieli ani nie dotknęli. Niektórzy wyznają deizm. Wierzą, że Bóg stworzył świat, a potem zostawił go samemu sobie i przestał angażować się w jego losy. Jeszcze inni są agnostykami twierdzącymi, że nie jest możliwe poznanie, czy Bóg istnieje. Ateiści zaś zdecydowanie twierdzą, że Boga nie ma. Tacy myśliciele uważają, że koncepcja istnienia Boga jest niemodna, archaiczna i infantylna. Atakowanie Go stało się modne. Jakiś czas temu francuski filozof Michel Onfray napisał swój Traktat ateologiczny. W samej Francji sprzedano ponad 200 tys. egzemplarzy tej książki. Onfray oświadcza z przekonaniem: ostatni bóg zginie wraz z ostatnim człowiekiem, a wraz z ostatnim człowiekiem zginie lęk i niepokój — maszyneria, która stworzyła bóstwa. Onfray nie jest osamotniony. Richard Dawkins, angielski biolog, także napisał pozycję tego rodzaju zatytułowaną Bóg urojony. Książka jest rozpaczliwą próbą udowodnienia, że nie istnieje nic poza mitem, który z czasem zostanie obalony. Dziennikarz Christopher Hitchens, mieszkający w Waszyngtonie, opublikował książkę Bóg nie jest wielki. O trucicielskiej sile religii. Amerykański filozof Sam Harris niedawno napisał Letter to a Christian Nation (List do chrześcijańskiego narodu). W tej publikacji Harris broni się przed krytyką, z jaką spotkał się po wydrukowaniu jego pierwszej książki, w której wyśmiewa pogląd o istnieniu Boga. Wszyscy ci autorzy mają ze sobą coś wspólnego. Według nich ludzie nie potrzebują Boga ani Jego pomocy, by być przyzwoitymi obywatelami. Twierdzą, że moralność nie zależy od uduchowienia i że ateista może być człowiekiem etycznym i dobrym — i to wszystko, czego człowiek potrzebuje, by być szczęśliwym. Tacy ludzie znajdują oparcie dla swoich poglądów w badaniach naukowców, których odkrycia rzekomo dowodzą, iż nawet szympansy posiadają poglądy moralne oraz są zdolne do współczucia i poczucia solidarności, choć „nigdy się nie modlą ani nie wierzą w Boga”4. Nie chodzi jednak o to, czy ktoś, kto odrzuca Boga, może kierować się kryteriami moralności, czy nie. Moralność nie jest wyłączną domeną chrześcijan. Chodzi o to, że biblijne proroctwa przepowiadają, iż w czasach ostatecznych tego rodzaju myślenie będzie się stawać coraz bardziej powszechne5. Obecnie niewiara w Boga jest niemal regułą wśród intelektualistów. Badania wskazują, że 60 proc. naukowców deklaruje poglądy ateistyczne6. Chrześcijanie bez Chrystusa
Brytyjski tygodnik „Sunday Times” opublikował wiadomość, która zaniepokoiła wielu chrześcijan. Otóż przywódcy kościelni z krajów europejskich ułożyli modlitwę zatytułowaną The Millennium Resolution (Milenijne postanowienie), by zaznaczyć przełom roku 2000. W modlitwie nie ma ani jednego odwołania do Boga czy do Jezusa Chrystusa7. Czy to jest chrześcijański postmodernizm? Apostoł Paweł wspomniał o takiej formie chrześcijaństwa jako znaku czasów końca: „Będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy”8. Gdy chrześcijaństwo przyjmuje swoją nazwę od Chrystusa, ale odrzuca Jego nauki, wówczas traci cały swój autorytet. Niektórzy Europejczycy nie akceptują chrześcijaństwa, gdyż widzą zepsucie wśród chrześcijańskich przywódców. Niechrześcijanie są zaszokowani tym, jak przestępczość, prostytucja i pornografia szerzą się w rzekomo chrześcijańskim świecie. Monica Maggio, chrześcijańska działaczka, stwierdziła, że niechrześcijanie czują się zażenowani chaosem w kwestii moralności panującym w społeczeństwach Zachodu. Chrześcijanie, wskutek upadku duchowości, nie są w stanie im pomóc9. Badania w Niemczech dowodzą, że 20 proc. protestantów i 10 proc. katolików to w rzeczywistości deiści. Wierzą w Boga, ale nie ma to żadnego wpływu na ich życie. Według niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” chrześcijaństwo w Niemczech traci znaczenie. Chrześcijańskie wartości w coraz mniejszym stopniu wpływają na społeczeństwo. Według niedawno przeprowadzonej ankiety tylko 37 proc. Niemców uważa, że Kościół jest ostoją moralnych wartości. Społeczeństwo niemieckie uważa policję, partie polityczne i ekologiczną organizację Green Peace za ważniejsze czynniki promowania wartości niż chrześcijaństwo10. Prawdą jest, że ludzie postanawiają nie wierzyć w Boga albo wierzą w Niego tylko jako bezosobową energię, siłę czy po prostu nieistotny byt, który mogą ignorować, jeśli tak się im podoba. Usiłują usunąć wszechpotężnego i panującego Boga-Stwórcę ze sceny swego życia. Pomimo współczesnej postawy niewiary ze strony ludzkości, Bóg nie umarł, jak głosił Nietzsche, ale nadal panuje we wszechświecie. Jednak tym, którzy odrzucają prawdę o Jego istnieniu, pozostaje jedynie samotność człowieka, by posłużyć się słowami filozofa. Jakiego człowieka? Z każdym dniem coraz bardziej pogrążającego się w ruchomych piaskach swojej racjonalności.
W poszukiwaniu mocy Wróćmy na chwilę do mojego agnostycznego nauczyciela. Wśród argumentów, którymi posługiwał się, by dowieść, że osobowy Bóg, którego czczą chrześcijanie, nie istnieje, znajdowało się twierdzenie o rzekomym istnieniu kosmicznej energii, która przenika wszystko w kosmosie i na ziemi. Zatem w rzeczywistości wierzył on w boga, ale wolał nazywać go energią. Mój nauczyciel nosił złoty łańcuszek na szyi, a na nim wisiorek w postaci małej piramidy z kryształu. Według niego ten kryształ ściągał kosmiczną energię wszechświata. W Biblii dawno temu opisane zostało tego rodzaju myślenie: „Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy”11. Mój nauczyciel miał dociekliwy umysł i był profesorem słynnej szkoły dla menedżerów na Manhattanie. Jednak zamiast czcić Stwórcę, hołdował rzeczom stworzonym przez Niego. Swoją wiarę pokładał w kawałku kryształu. Gdy miał jakiś problem, chwytał kryształ i skupiał na nim uwagę, niemal z nabożną czcią, by otrzymać promienie energii. Wierzył, że taka praktyka jest znacznie mądrzejsza niż modlenie się do Boga. Niestety, w naszych czasach tego rodzaju postawy nie są odosobnione. Ludzkość przeniosła uwagę ze Stwórcy na rzeczy stworzone. Niektórzy nie wyjdą z domu, jeśli nie przeczytają horoskopu. Wierzą, że gwiazdy — w rzeczywistości martwe obiekty stworzone przez Boga — kierują ich przeznaczeniem. Dlaczego ludzie szukają w astrologii odpowiedzi na pytania o przyszłość? Ponieważ odczuwają głęboką duchową potrzebę, wewnętrzną pustkę, chcą poczucia sensu życia sięgającego poza wartości materialne. Ludzie mogą nawet nie zdawać sobie sprawy z istnienia tej potrzeby, ale ona i tak przejawia się we wszystkich ich dążeniach. W takich warunkach astrologia może odegrać istotną rolę. Oferując rady dotyczące spraw finansowych, przyjaźni czy miłości, nie żąda nic w zamian w kwestii postaw moralnych. Ludziom się to podoba. Nie chcemy, by ktokolwiek mówił nam, co powinniśmy robić, a czego nie powinniśmy. Astrologia żeruje na pustce odczuwanej przez człowieka. Jest jedynie pseudonauką pomieszaną z ezoterycznymi poglądami, opartą na szeregu starożytnych poglądów zakładających wpływ gwiazd na przeznaczenie człowieka. Niegdyś pogańscy kapłani i wróżki stosowali ją w celu ogłaszania najlepszych pór siewu i żniwa czy innych zajęć polowych. Królowie mieli prywatnych astrologów, którzy doradzali im, kiedy mają wyruszyć na wojnę. Praktyki te były przekazywane z pokolenia na pokolenie, z czasem zyskując pozory zaawansowanej dziedziny wiedzy. Astrolodzy przypisują planetom cechy zaczerpnięte z dawnego politeizmu. Jednak oficjalnie mówią o gwiazdach, a nie o bogach. Tak więc wielu ludzi idzie na lep astrologii, wierząc, że ma do czynienia z nauką12. Ankiety wskazują, że 95 proc. mieszkańców USA wierzy w astrologię, latające talerze, duchy, kryształy i inne zabobony. W samych Stanach Zjednoczonych zarejestrowanych jest ponad 10 tys. astrologów i tarocistów. Wśród ich klientów jest wielu znanych ludzi. Zainteresowanie tymi sprawami jest tak duże, iż organizacja założona przez Maharishiego Mahesha Yogiego zarobiła dzięki temu trzy miliony dolarów13.
Bo kocham grzech Apostoł Paweł napisał o smutnych skutkach takiej postawy: „Ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwego poznania Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi”14. Co miał na myśli apostoł, mówiąc o tym, co się nie godzi? Pisząc do swego ucznia Tymoteusza, Paweł wyjaśnił tę kwestię: „Wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosze niż Boga”15. Ludzie, którzy usuwają Boga ze swojego życia, prędzej czy później usuną także bariery oddzielające ich od grzechu. Życie jest wieczne, dopóki trwa — wmawiają sobie raz po raz. Usiłują usprawiedliwić styl życia, którego jedynym celem jest zaspokajanie zmysłowych pragnień. Ale nie osiągając zadowolenia z takiego życia, czują się puści i niespełnieni. Pragnąc znaleźć szczęście za wszelką cenę, na próżno gonią za nim, bo zawsze im się wymyka. Biblia nazywa tę potworną frustrację grzechem. W Nowym Testamencie słowo grzech jest tłumaczeniem greckiego hamartia, które dosłownie oznacza nietrafienie w znak — mierzenie w jedno, a trafienie w coś innego. Gdy poszukiwanie szczęścia wiedzie do coraz większego nieszczęścia, pojawia się niepokój i poczucie zagubienia. Jednak współcześni ludzie usilnie próbują ignorować grzech. Nawet samo to słowo wyszło z użycia. Mówi się raczej o braku wewnętrznej równowagi, ludzkiej kruchości, rozchwianym zachowaniu, osobistych preferencjach — o czymkolwiek, byle nie nazwać grzechu po imieniu. Jakby zmiana nazwy miała rozwiązać problem. Wydaje się, że takie podejście akceptuje wielu ludzi w naszych czasach, sadząc, że rozwiązaniem problemu grzechu będzie trzymanie się z dala od Boga. Skoro jednak ludzie zostali stworzeni przez Wszechmogącego, to mogą znaleźć spełnienie, jedynie odbudowując relacje ze swoim Stwórcą. Mimo to ludzie wolą zaprzeczać rzeczywistości. Zapominają, że są dziećmi Bożymi i powinni żyć, jak przystało na ich pochodzenie. Od najwcześniejszych lat ich światopogląd jest deformowany. Boga przedstawia się im jako nic nieznaczącą ideę. W telewizji oglądają programy, w których wyśmiewane są sprawy duchowe. Akceptują więc zeświecczony styl życia jako coś normalnego. W 1987 roku w dżungli Ugandy znaleziono chłopca, którego prasa nazwała małpim dzieckiem. Chłopiec ten — z wyglądu sześciolatek — przebywał w stadzie małp przez pięć lat. Umieszczono go w szpitalu, a potem w domu dziecka, gdzie zachowywał się jak mały szympans. Odmawiał przyjmowania pokarmu podawanego mu przez opiekunów i gryzł każdego, kto się do niego zbliżył. Specjaliści orzekli, że dziecko, które wychowywało się wśród zwierząt przez ponad cztery czy pięć lat, nie jest w stanie ponownie zachowywać się jak człowiek. Jego mózg zostaje nieodwracalnie zaprogramowany na resztę życia. Coś takiego przydarzyło się współczesnym ludziom. Żyjąc w świecie racjonalizmu, zapomnieli, że pochodzą od Boga. Zbierają owoce życia w odłączeniu od Stwórcy. Konsekwencją tego jest uwikłanie w świat narkotyków i rozwiązłości. Taka jest rozpaczliwa rzeczywistość wielu współczesnych ludzi. Cierpią, tracą chęć życia i w rozpaczy chwytają się bezmyślnie wszelkich środków, by uśmierzyć ból i uciszyć krzyk cierpienia nieustannie wydobywający się z serca. Dlaczego w milczeniu znosisz ból, którego nikt inny nie widzi? W najtrudniejszych chwilach życia, gdy ból odbiera ci wolę istnienia, gdy szukasz odpowiedzi w sobie i nie znajdujesz żadnej, dlaczego nie postanowisz wrócić do Stwórcy? Przed ponad dwoma tysiącami lat Jezus Chrystus spojrzał proroczym wzrokiem na nasze czasy i zapytał: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”16. Zbawiciel zastanawiał się, czy ludzie nadal będą pamiętać, że On ich kocha i czeka na nich z otwartymi ramionami. Czy pamiętasz? Alejandro Bullón
1 Rz 1,21. 2 „El Mundo”, 6 X 1996. 3 Zob. Rz 1,22. 4 Neurociencia w: www.nce.ufrj.br/ginape/publicacoes/trabalhos/RenatoMaterial/neurodencia.htm. 5 Zob. Łk 18,8; 2 P 3,3. 6 Zob. Luis Gonzales Quevedo, O neo-ateismo, w: www.miradaglobal.com/index.php?option=com_content&task=view&id=737&Itemid=9&lang=pt. 7 Zob. „Sunday Times”, 31 XII 1999. 8 2 Tm 3,5. 9 Zob. Operación movilización, w: www.mnnonline.org/es/article/ 9582. 10 Zob. „Der Spiegel” 13/2006. 11 Rz 1,25. 12 Charles Strohmer, What Your Horoscope Doesn't Tell You, Wheaton, s. 25. 13 Zob. Jose Cutileiro, Maharishi Mahesh Yogui, w: www.aeiou. expresso.pt/gen.pl?p=stońes&op=view&fokey=ex.stońes/244986. 14 Rz 1,28. 15 2 Tm 3,1-4. 16 Łk 18,8. |