Komunikacja między człowiekiem a Bogiem zawsze stanowiła problem. I dla człowieka, i dla Boga. Ileż to razy w bezsilnej rozpaczy wołamy: Gdzie jesteś Panie? Dlaczego do tego dopuściłeś? Gdybyś był, nie stałoby się to zło!
Miotamy się jak Hiob i nie potrafimy pogodzić się z nieszczęściami, które nas dotykają; przygniata nas poczucie krzywdy, niesprawiedliwości. Nie potrafimy Bogu wybaczyć naszych cierpień. Odwracamy się z zaciętymi ustami. Bóg nie wysłuchał naszych modlitw. Jest zły. Albo nie istnieje. Może też być inaczej. Nic specjalnie złego się nie dzieje, ale my powoli umieramy duchowo. Otaczają nas ludzie obojętni, zajmuje nas praca, w której Boga nie ma, rozrywka, w której Boga nie ma. W niedającym się ogarnąć strumieniu informacji, który przez nas przepływa, wszystko jest istotne, tylko nie Bóg. Chcemy, żeby Bóg był. Chcemy, żeby zjawił się obok nas w pracy albo w pubie; dotknął, upewnił o swoim istnieniu. Ale nic się nie dzieje. Wątpimy. Zapominamy. Przestajemy wierzyć. Albo otwarcie oświadczamy, że Bóg nie istnieje, albo wykręcamy się, twierdząc, że wiara jest sprawą zbyt osobistą, by o niej rozmawiać. A w tym czasie Bóg stoi u drzwi naszego serca i prosi, żeby Go wpuścić1. Ale my nie słyszymy. Bóg natarczywie puka, a my wątpimy, czy istnieje, złorzeczymy Mu, że nas opuścił. Chwila, w której Bóg po wielu latach daremnych starań odchodzi zniechęcony od drzwi naszego serca, jest najtragiczniejszą chwilą, jaka mogła nas spotkać. A my nawet nie jesteśmy świadomi, kiedy nadeszła. Co możemy zrobić, aby doszło do kontaktu z Bogiem? Właściwie nic. A jednocześnie coś, co często okazuje się być ponad nasze siły. Przestać się starać. Pozwolić sobie bezradnie upaść. Bez kontroli, bez asekuracji. Niech upadnie twój umysł Nie wiadomo dlaczego, ale większość z nas uważa, że poznanie Boga, kontakt z Nim jest nagrodą, o którą można się wystarać. Będziemy gorliwie studiować, przeczytamy wszystkie książki, aż upewnimy się, że Bóg istnieje. Poznamy Go. I wtedy uwierzymy. A jak już zyskamy prawdziwą wiarę, to ho, ho! Ci z nas, którzy nie lubią czytać, wybiorą drogę doskonalenia wewnętrznego. Będziemy doskonalić swój umysł, aż wreszcie dostroimy długość swoich fal mózgowych do długości fali Boga. Wtedy huknie, błyśnie. I co dalej? Dalej to już będziemy czynić najprawdziwsze cuda... Moraliści wybiorą porządne życie. Z dnia na dzień będą coraz doskonalsi, lepsi od innych, przekonani, że Bóg to w końcu doceni. Bo przecież Bóg kocha ludzi porządnych, a nie takich jak celnik z Ewangelii, który głupio bije się w piersi2. To jest myślenie magiczne. Uważamy, że swoim działaniem możemy sprowadzić potężną Moc i uzyskać nad Nią kontrolę. Na Boga magia nie działa. Pozostaniemy w zwątpieniu, między tysiącami powstających co sekundę nowych książek i portali. Jedne wychwalają Boga, inne przeczą Jego istnieniu, jeszcze inne głoszą wielu bogów. Nie uda nam się poznać naraz fizyki kwantowej, biologii, historii Sumeru, gramatyki hebrajskiej, matematyki. A nawet gdyby się udało, to nic z tego nie wyniknie. Nauka jest dobra, ale nie jako droga do Boga. Zwolennicy doskonałości dorobią się nerwicy, a porządni ludzie zgorzknieją i będą mieć do wszystkich żal o wszystko. Kontakt z Bogiem to ulica jednokierunkowa. Nie my ściągamy Boga do siebie, lecz On przychodzi do nas3. Jego przyjście nawet dla najświętszych okazuje się zaskoczeniem i łączy się z całkowitą utratą sił. Kim jesteś Panie? — woła oślepiony Paweł, padając na twarz4. Na twarz pada bezsilny Ezechiel, którego podnosi dopiero Duch5. Biada mi, zginąłem! — krzyczy Izajasz6. Bezsilnie padają Daniel, apostoł Jan i inni. Historie nawiązania kontaktu z Bogiem brzmią jednakowo. Przyjście Boga zaskakuje najbardziej przygotowanych, nigdy nie jest tym, czego człowiek oczekiwał. Jednocześnie nie znajdujemy w sobie ani grama siły. Od tej chwili wszelkie własne pomysły wykluczone. Prowadzi Bóg. Kto ma swoje koncepcje podobania się Bogu, ten najwyraźniej jeszcze tego błogosławionego upadku na twarz nie doświadczył. Czy w takim razie nic od nas nie zależy? Ależ zależy wszystko! Musimy otworzyć drzwi. Każdy, kto poprosi Boga, otrzyma Ducha7, a Duch będzie w nim działał, modlił się ustami człowieka i formował go8. Sam człowiek nie wiedziałby, o co się modlić. Ale powinien się modlić nieustannie9. Otwarte drzwi serca i modlitwa to wszystko, czego potrzeba Bogu. Jemu wystarczy jako punkt oparcia nasza wiara malutka jak ziarnko gorczycy10. Bóg poprowadzi nas, a pewni możemy być tylko tego, że spotka nas to, czego nie oczekiwaliśmy. Jest tylko jeden warunek: nie będziemy Duchowi przeszkadzać. Bo przypominałoby to zachowanie pasażera, który ze strachu wyszarpuje kierowcy, i to na zakrętach, kierownicę z rąk. Taka jazda do niczego nie prowadzi. Dopiero kiedy porządnie dostaniemy w głowę i upadniemy bezsilni, samochód gładko potoczy się szosą, a nas zaleje oślepiająca światłość. Wobec tej światłości poczujemy się przeraźliwie brudni. Brudni i bezsilni. I nareszcie szczęśliwi. Niech upadnie twoje ciało Nawet jeśli otworzymy przed Bogiem drzwi serca, to łatwo możemy utracić kontakt z Nim wskutek trosk11. Troski te nie są błahe. Miewamy okresy w miarę spokojnego życia, ale prawdziwe kłopoty czy tragedie prędzej czy później nas dopadną. Ciężko chorujemy, umiera ktoś najbliższy, zostajemy zdradzeni, grozi nam bankructwo, utrata pracy, rozpad małżeństwa, wydajemy ostatnią złotówkę, a wciąż nie znajdujemy nikogo, kto szuka pracowników, bo wszyscy zwalniają… I noc po nocy przewracamy się z boku na bok, czujemy się jak zgniatani straszliwym imadłem. I martwimy się. Jeśli kłopoty sprowadziliśmy własną niefrasobliwością, obwiniamy się i chłoszczemy w myślach. Wciąż wyświetlamy w głowie ten sam film, rozważamy, co powinniśmy byli zrobić wtedy a wtedy i dlaczego tego nie zrobiliśmy. Jeśli kłopoty spadły z zewnątrz, jesteśmy tylko przerażeni. W obu przypadkach rozpaczamy za tym, co było albo co być mogło, a boimy się tego, co będzie. Nieustannie rozmyślamy, co robić. Rzucamy się od rezygnacji do nadziei i z powrotem. W takich stanach ducha modlimy się gorliwie. Ale nasze modlitwy sprowadzają się do żądania od Boga konkretnej pomocy. My ustaliliśmy wśród bezsennych nocy, co trzeba robić. Bóg ma nas wspierać. Już nie szarpiemy się z kierowcą przy kierownicy, dawno wyrwaliśmy mu ją z rąk. Prowadzimy sami. Jedziemy na oślep. Czasem się uda, a czasem nie. Nie o to jednak chodzi. Może i wykaraskaliśmy się z kłopotów, ale nie dopuściliśmy do głosu Boga, który miał dla nas zupełnie inne rozwiązanie. Może od początku byliśmy w sytuacji bez wyjścia. Jedno jest pewne: kontakt z Bogiem będziemy musieli nawiązać od nowa. Czy jest jakiś lepszy sposób na troski niż bezsenne noce? Tak. Pozwólmy naszemu ciału upaść. Bóg nakazuje, abyśmy się zbytnio nie troszczyli 12. Zapewnia, że wie, czego nam potrzeba, i zadba o nasze potrzeby. My tylko mamy Mu zaufać. Tylko? Trudno jest zachować spokój komuś, komu ziemia usuwa się spod stóp. Ale właśnie takiej osobie spokój jest potrzebny. I spokój, i poddanie się opiece Tego, który jeszcze nigdy nie zawiódł. Żaden wróbel nie spada na ziemię bez wiedzy Boga13. Zna On i nasze problemy. Wie, czego potrzebujemy, zanim jeszcze zdążymy poprosić14. Bylebyśmy prosili z wiarą i ufnością15. I nie odrzucali nerwowo Bożego prowadzenia. Jesteś ciężko chory, możesz jutro umrzeć? Bóg ma cały dzień, aby cię uleczyć. Wydałeś ostatnią złotówkę? Być może za chwilę dostaniesz telefon z propozycją pracy. Spodziewasz się wizyty komornika? Niewykluczone, że właśnie wierzyciel postanowił ci udzielić dodatkowego terminu. A jeśli nawet masz naprawdę umrzeć, zbankrutować, stracić małżonka, to czy uważałeś, że w życiu spotka cię tylko to, co najlepsze? Sądzisz, że martwiąc się i miotając, przejdziesz przez to wszystko lepiej?16. Bóg będzie przy nas we wszystkich chwilach życia. I tych najlepszych, i tych najtragiczniejszych. Myśl tę wyraża psalmista, gdy mówi: „Jeśli wstąpię do nieba, Ty tam jesteś, a gdy zejdę do grobu, i tam jesteś”17. Nadal są powody, aby ufać Bogu. Cokolwiek złego by cię nie spotkało, jest niczym wobec daru, który otrzymałeś — życia wiecznego18, życia na nowej ziemi, gdzie Pan otrze wszelką łzę19. Czy otrzymaliśmy tanią łaskę? Wygląda na to, że Bóg obdarował nas łaską, na którą w żaden sposób nie mogliśmy zasłużyć, która jest darmo20. Ale czy naprawdę darmo? Bóg zapłacił wysoką cenę — cenę swojego życia21. Czy dając siebie, Bóg mógł żądać czegokolwiek w zamian, czegoś, co miałoby zbliżoną wartość? Niczego takiego nie mamy. Bóg nie zażądał niczego od nas, zażądał nas. Jezus poinformował uczonego Nikodema, że aby dotknąć Boga, trzeba się na nowo narodzić22. Następnie nauczał, że Jego uczniowie winni się siebie zaprzeć, naśladować Jego, a kto będzie starał się zachować swoje życie, ten je utraci. Życie znajdą ci, którzy są gotowi dla Jezusa umrzeć i na nowo się narodzić23. Apostoł Paweł rozwija tę myśl, pisząc m.in o zewleczeniu z siebie starego człowieka24 i staniu się nowym człowiekiem, w którym żyje już Chrystus25. Nie ma handlu łaską. Jest stosunek przyjaźni, a nawet miłości między człowiekiem a Bogiem. Bóg oferuje nam łaskę, za którą drogo zapłacił. I ta łaska, jeśli ją przyjmujemy, prowadzi do śmierci naszej starej natury — wraz z troskami, nawykami — i ponownych narodzin. To nie zawsze jest łatwe. Dla Boga też nie było. Zanim oddał za nas swe życie, przeżył noc, podczas której ścierał z czoła krwawy pot26. My, którzy znamy wartość tego daru, pozwólmy natychmiast naszym umysłom i ciałom upaść. Zaufajmy Bogu. On prowadzi. Żadnych własnych pomysłów. Marek Błaszkowski |